Krótka (w zamierzeniach…) relacja z Obozu Wędrowników SK – Bardo Zima 2017


Dojechawszy! Komendanci obydwu zimowych obozów SK przybyli do Barda już wieczorem drugiego dnia Świąt Bożego Narodzenia, zachwyceni coraz lepszym stanem polskich dróg i pokonaniem w sześć godzin trasy z Białegostoku, która liczy okrągły milion kilometrów.
Rano, po ogarnięciu komendanckim okiem Domu Wczasów Dziecięcych, Komendant Obozu Wędrowników ruszył na spotkanie skautów wysypujących się właśnie z pociągu – im bliżej dworca tym głośniejszy odgłos lokomotywy… Ależ nie! To nie lokomotywa – to instruktorzy ustawiali na peronie skautów posługując się tzw. strasznym rykiem, nieodzownym narzędziem każdego wychowawcy i… sierżanta Marines.
Ustawiwszy się w kolumnie dwurzędowej pożegnaliśmy młodszy obóz i ruszyliśmy do DWD, aby po kwadransie wypełnić to miejsce odpowiednim poziomem decybeli.
Pierwszy apel, przedstawienie kadry i składu zastępów oraz zasad nazewnictwa zastępów – tym razem z wykorzystaniem nazw zwierząt występujących w opowieściach o Królu Dawidzie i w Psalmach (dawidowych przecież).
Pierwszym obiadem panie kucharki z DWD pokazały nam co to jest „porcja dla chłopa”, a nawet „POOORCJA dla chłopa” (niestety wyszło na to że wszyscy są „baby”, bo nawet dh komendant nie podołał… ;-(
Po obiedzie skauci ruszyli na sjestę i szalone procesy twórczego „tentegowania w głowie” na temat nazw, okrzyków, proporców i piosenek zastępowych, a kadra na naradę i kawę (wreszcie!!!).
Następnie dh komendant wyruszył na rekonesans jutrzejszej górskiej trasy, i tak sobie pędząc po Górach Bardzkich z niezmąconym spokojem i szalejącym tętnem, obserwował w świetle księżyca jelenie z pośpiechem czmychające do swych nor z wyraźną obawą, że jutro za tym „samotnym wilkiem” ;-P pojawi się cała wataha…
Tymczasem skauci wykazali się profesjonalizmem i dyscypliną i przygotowali oprawę Eucharystii na tip-top, łącznie z graniem i śpiewaniem. A że Mszę odprawiał nasz wielebny dh X. Mateusz i cała (prawie) Komenda Główna w tejże Mszy Polowej uczestniczyła, to Komendant Obozu pękał z dumy (subtelnie wyrażając to skromnym uśmieszkiem spod wąsa).
Po przeobfitej (a jakże!) kolacji, skauci otrzymali luz i czas na rekreację i integrację. Z obserwacji przyrodniczych należy wywnioskować, iż starsi skauci integrują się o wiele kulturalniej niż np. Tropiciele i Odkrywcy, aczkolwiek czasami dały się zauważyć zaloty tzw. końskie… Relaks odbywał się na sprzętach udostępnionych przez DWD (piłkarzyki, pingpongi, bilardy, krzesła i takie coś do grania krążkiem po stole pneumatycznym (?)) lub poprzez granie w przywiezione z domu gry (wśród których najciekawsza była… „MuukAAAA!” – ewidentnie nie planszowa…).
Ale jednak (na szczęście…) skauci poszli spać o właściwej porze, światła przygasły, szepty i śmiechy (przez sen?) się niosły lekko po budynku, a kadra deliberowała nad planem na jutro. A jutro miało być wędrownicze – jak przystało na obóz wędrowników!
I nadeszło (te jutro)! Chociaż niezmiernie zaspane… Poranna toaleta, śniadanie, ogłoszenia, pakowanie, ubieranie… – „O matko oni już ubrani, a nie rozdaliśmy sprzętu i prowiantu!!!” Ale poradziliśmy – co mieliśmy nie poradzić. Każdy skaut, każdy zastęp, wszyscy jak jeden mąż, mieli butelki z wodą większe i mniejsze, rodzynki, czekolady, konserwy, ryż, sosy, herbatę granulowaną, menażki, kubki, sztućce, plandeki i… przeświadczenie, że wrócimy chyba za tydzień…

Obóz się ustawił, obóz ruszył przez Bardo, obóz się rozgrzał i zanim wszedł w górską dzicz, skauci zaczęli ściągać z siebie nadwyżki ubrań, bo się okazało, że zimy nadal nie ma kompletnie nigdzie. Na pierwszym postoju po złapaniu lekkiej zadyszki (dla jednych zachęcającej, u innych niezauważalnej…), nastąpił podział chętnych na tzw. Trasę Hardcore i Trasę mniej Hardcore. O atrakcjach tej pierwszej wymownie świadczyły buty dh komendanta ozdobione błotem po kostki po wczorajszym rekonesansie. Obydwie grupy ruszyły, widoki podziwiały, w błotku się taplały, raz w dół schodziły, raz w górę się wspinały, polecając Bogu w zadyszanych oddechach cały obóz i ten piękny dzień. A Pan Bóg czuwał i szykował niespodzianki… 
Po dwóch godzinach obydwie grupy (o dziwo! – jednocześnie!!!) dotarły w pobliże leśniczówki Koła Myśliwskiego „Cis” w okolicach Brzeźnicy, gdzie planowo mieliśmy rozpalić ogniska i szykować sobie pyyyszne jedzonko, ale… Po pierwsze: P-A-D-A-Ł-O… Po drugie: ilość miejsca na te ogniska okazała się mniejsza, niż wynikało z wcześniejszych rozmów z leśniczym… Po trzecie: gdzieś w tyle głowy komendantowi tłukła się myśl, że ten tył głowy ucierpi od uderzenia chochlą, jeśli obóz spóźni się na obiado-kolację w DWD – bo samo rozpalanie ognisk, nie mówiąc o przygotowywaniu posiłków, musiałoby trwać co najmniej… za długo…
Więc… Dla uratowania honoru Wędrowników dwie grupki walczyły o rozpalenie dwóch ognisk na mokro. A reszta skautów schowana przed deszczem (dzięki uprzejmości myśliwych) na tarasie leśniczówki, rozpoczęła posiłek (!) Tak – bo skaut jest zawsze gotowy! i byle przeciwnościami (w jedzeniu) się nie przejmuje! I tak to, dzięki kilku termosom skauci napili się gorącej herbaty, a dzięki własnej kreatywności zrobili sobie posiłek z Konserwy Turystycznej na zimno! Nie byłoby to możliwe bez Pana Głoda, który zagościł w skautowych brzuchach po wyczerpującej wędrówce, a który potrafi zmienić każdy ochłap w prawdziwą ucztę, więc na cześć tegoż Głoda: Hip, hip!...
Czyli: ogień – był, posiłek – był, hardcore – był. Skoro wszystko odhaczone całość obozu ruszyła z powrotem do Barda gnana myślą o obiedzie – wracaliśmy trasą lżejszą, ale jak się okazało równie wspaniałą, trochę mniej dziką i błotną, ale też z widokami.
Dwie druhny instruktorki nawet tak się zapatrzyły na te widoki, że doszły nie wiadomo gdzie i musiały wrócić na właściwą trajektorię, gdzie spotkały ostatnią grupkę i zamykającego pochód komendanta.
I na szczęście kucharska chochla nie trafiła niczyjej potylicy, a obiad smakował jakby bardziej niż zwykle… Aczkolwiek, co ciekawe, niektórzy skauci mocno zasmakowali w mielonce – żadna konserwa nie wróciła co tym dziwniejsze, że hołubiona wyżej przeobfitość posiłków i deserów wyklucza głód jako motyw…
Zasłużony sjestowy odpoczynek upłynął skautom na sumiennym finiszowaniu twórczości muzycznej ;-) dzięki czemu na apelu każdy zastęp w pełni profesjonalnie zaprezentował nazwę, okrzyk, pieśń a nawet proporzec. Po kolacji zaś, był wreszcie czas oddać Bogu chwałę, doświadczyć jego miłości, obecności i działania Jego Ducha, który „wieje tam gdzie chce” i dotyka serca każdego we właściwy konkretnie dla tej jednej osoby sposób – w tym także poprzez modlitwę innych osób... (A od strony instruktora dodam, że bycie omodlonym przez skautów, to niesamowicie fajne uczucie :-D)
Po dniu pełnym zmęczenia i wrażeń kolacja była jak wizyta w MacDyniu dla przedszkolaka, ale to nie koniec. Aby dopełnić dzień strawą przygotowaną na ogniu, obóz zebrał się wokół ogniska tuż przy DWD i… przypiekł pianki. A później skauci mieli jeszcze okazję obejrzeć Chatę (!), pointegrować się, a także przygotować broń (!) i stroje na dzień następny…
który nadszedł szybciej, niż powinien.
Pobudka (niemrawa), śniadanie (smakowite), szybki apel i wymarsz w kierunku Klasztoru Sióstr Urszulanek na wspólne przeżywanie Biegu Patrolowego, w którym starsi Wędrownicy mieli wystąpić jako obsługa i postacie – „Służba!”. Pogoda wyskoczyła z wczorajszych deszczów na słoneczną prostą i zapowiadała się rewelacyjnie, aczkolwiek lekko przenikliwie…
Bieg Patrolowy to rodzynek w obozowym cieście przeżywany emocjonalnie zarówno przez posługujących jak i uczestników. Pomimo dokładnego planowania, nigdy nie wiadomo jak się wszystko potoczy… Dziesięć „patroli” miało wyruszyć w okoliczne góry, by poznać historię Króla Dawida. Wcześniej wyruszyła na swoje stanowiska obsługa Biegu. Wszyscy zajęli pozycje i wyczekiwali pojawienia się uczestników.
Streszczę tylko com widział i doświadczył na moim stanowisku, gdzie miało dojść do walki Dawida (i jego dzielnych towarzyszy) z Goliatem – wielkim wojownikiem z drewnianych żerdzi i z wykrzywioną w grymasie twarzą. Ja i moi filistyńscy towarzysze stojąc w ruinach zamku lżyliśmy i znieważaliśmy każdy nadchodzący patrol, strasząc uczestników naszym dzielnym gigantem – odpowiedź następowała natychmiast: Goliat padał martwy pod gradem kamieni (w czoło też dostawał. Między innymi - w czoło…), a my podkulaliśmy ogony i uciekaliśmy w dół zbocza przed dzielną armią izraelską. Oczywiście kamienie leciały także w nas, a skauci nie poprzestawali na zabiciu Goliata i chcieli ruszać za nami w pogoń, przed czym dzielnie powstrzymywał ich druh, który miał za zadnie wcześniej ich do Goliata przyprowadzić. Po dziesięciu atakach Goliat był martwy na amen (bardziej się nie da…), a my – Filistyni, ledwie żywi, złamani porażką i przygnieceni depresją, rozłożyliśmy go na poszczególne żerdzie i wróciliśmy do klasztoru oddając „kończyny” Goliata do transplantacji na wieczorny stos ogniskowy. Bieg się zakończył, wróciliśmy spiesznie do DWD. Po kilkugodzinnym (kolejnym już) dotlenieniu, obiad wszedł w żołądek „jak miodek w Puchatka”, a po sjeście przyszedł czas na warsztaty rękodzielnicze zorganizowane przez druhny instruktorki.
Istotnym, nieodzownym elementem każdego obozu jest ognisko obrzędowe, więc i w tym roku nie mogło go zabraknąć. I tu znów komendant miał powód do dumy… Wędrownicy ustawieni w dwurzędową kolumnę ruszyli po raz drugi tego dnia do Bazy Młodszego Obozu. Pierwszy etap tej drogi, odbyty wśród „śmichów-chichów” zmusił komendanta do krótkiego apelu dyscyplinującego (eufemizm…) na jednej z ulic w centrum Barda. Po krótkiej reprymendzie pięćdziesiątka skautów zamieniła się w kolumnę „armii cieni”… Droga do Klasztoru Sióstr Urszulanek prowadzi długimi nieoświetlonymi schodami wiodącymi pod górę, a zaczynającymi się na przydworcowej ulicy. Skauci pokonali tę trasę bezszelestnie i wśród komend wydanych szeptem ustawili się w ciemnościach tuż przy ścianie klasztoru, czekając na zbierający się wokół stosu ogniskowego Młodszy Obóz. Trzeba przyznać, że trochę to zbieranie trwało… Ale „starszy obóz” pary z gęby nie puścił do tego stopnia, że instruktorzy Młodszego Obozu dzielili się później spostrzeżeniami, że nie zauważyli kiedy przyszliśmy, i dopiero mijając stojącą w ciemnościach kolumnę zauważali, że Wędrownicy już dotarli na miejsce… (To właśnie przy tych spostrzeżeniach Komendant pękał z dumy…).
Ognisko Obrzędowe ma swój niepowtarzalny klimat, którego nie da się przekazać. To wręcz mistyczne przeżycie, którego nie doświadczy „nieSkaut” (chcesz doświadczyć – domyśl się jak możesz w tym uczestniczyć… ;-) dlatego… czytelnik nie znajdzie tu szczegółów, ale skaut, który tam był – zwłaszcza pierwszy raz, zachowa to przeżycie w pamięci i w sercu co najmniej do następnego obozu.
Uroczystość się zakończyła, ale póki ogień nie wygasł skauci ścisnęli się bliżej niego i wyśpiewali wszystkie znane kolędy i nie tylko kolędy. A że w drodze powrotnej do DWD cisza już nie obowiązywała, po całym Bardzie niósł się radosny śpiew, wieszczący między innymi że: „Jezus jest Panem, Jezus jest Panem, Jezus Królem królów jest…”. W kontynuacji euforycznego nastroju, ostatni wieczór upłynął w radosnej atmosferze głównie przetańczonej Belgijką i wybieganej Wyrywańcem.
Jeszcze tylko ostatnia noc, niemrawe (a jakże!) wstawanie, wielkie śniadanie (plus drugie na drogę), pakowanie (po którym i tak coś tam zostało – patrz ogłoszenia na fejsbuku) i… ostatni apel, na którym między innymi ogłoszono, w którym pokoju w caaałym wieeelkim budynku był porządek. No dobrze – największy porządek ;-) – SZACUN THE BIG druhny!
Buty (pięknie upaprane w zaschniętym już błocie) trafiły na nogi, plecaki na plecy i kolumna Wędrowników wyruszyła na dworzec, a właściwie peron, gdzie skauci powędrowali do swoich szczepów i ustawili się w szyku bojowym do… abordażu.
Stacja w Bardzie ma to do siebie, że leży na zakręcie, a tory są wyprofilowane tak, że pociąg stając przy peronie przechyla się w jego stronę – jakimś cudem prawie dwustuosobowy atak Skautów Króla nie przewrócił pociągu i wszyscy skauci i instruktorzy znaleźli się szczęśliwie w środku, gdzie… natychmiast w ruch poszły smartfony osamotnione przez kilka dni. Ostatecznie pożegnaliśmy się wszyscy we Wrocławiu ruszając w objęcia rodziców lub w dalszą drogę do „lokalizacji macierzystych” i tak zakończył się lub właściwe zakończyły dwa Obozy Zimowe SK – Bardo 2017.
Do zobaczenia na kolejnych.
dh Adam Januszewski
P.S. 1. …Wiem od rodziców starszych skautów, że część integracyjna obozu trwa nadal w najlepsze dzięki wideokonferencjom i portalom społecznościowym. No i jak tu twierdzić, że komórka nie zbliża ludzi…
P.S. 2. Drodzy rodzice, jeśli Wasze dziecko poprosi Was o zakup konserwy turystycznej lub mielonki – nie dziwcie się i kupcie. To podobno zdrowsze od słodyczy…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz