Dojechawszy!
Komendanci obydwu zimowych obozów SK przybyli do Barda już
wieczorem drugiego dnia Świąt Bożego Narodzenia, zachwyceni coraz
lepszym stanem polskich dróg i pokonaniem w sześć godzin trasy z
Białegostoku, która liczy okrągły milion kilometrów.
Rano, po ogarnięciu komendanckim okiem
Domu Wczasów Dziecięcych, Komendant Obozu Wędrowników ruszył na
spotkanie skautów wysypujących się właśnie z pociągu – im
bliżej dworca tym głośniejszy odgłos lokomotywy… Ależ nie! To
nie lokomotywa – to instruktorzy ustawiali na peronie skautów
posługując się tzw. strasznym rykiem, nieodzownym narzędziem
każdego wychowawcy i… sierżanta Marines.
Ustawiwszy się w kolumnie dwurzędowej
pożegnaliśmy młodszy obóz i ruszyliśmy do DWD, aby po kwadransie
wypełnić to miejsce odpowiednim poziomem decybeli.
Pierwszy apel, przedstawienie kadry i
składu zastępów oraz zasad nazewnictwa zastępów – tym razem z
wykorzystaniem nazw zwierząt występujących w opowieściach o Królu
Dawidzie i w Psalmach (dawidowych przecież).
Pierwszym obiadem panie kucharki z DWD
pokazały nam co to jest „porcja dla chłopa”, a nawet „POOORCJA
dla chłopa” (niestety wyszło na to że wszyscy są „baby”, bo
nawet dh komendant nie podołał… ;-(
Po obiedzie skauci ruszyli na sjestę i
szalone procesy twórczego „tentegowania w głowie” na temat
nazw, okrzyków, proporców i piosenek zastępowych, a kadra na
naradę i kawę (wreszcie!!!).
Następnie dh komendant wyruszył na
rekonesans jutrzejszej górskiej trasy, i tak sobie pędząc po
Górach Bardzkich z niezmąconym spokojem i szalejącym tętnem,
obserwował w świetle księżyca jelenie z pośpiechem czmychające
do swych nor z wyraźną obawą, że jutro za tym „samotnym
wilkiem” ;-P pojawi się cała wataha…
Tymczasem skauci wykazali się
profesjonalizmem i dyscypliną i przygotowali oprawę Eucharystii na
tip-top, łącznie z graniem i śpiewaniem. A że Mszę odprawiał
nasz wielebny dh X. Mateusz i cała (prawie) Komenda Główna w tejże
Mszy Polowej uczestniczyła, to Komendant Obozu pękał z dumy
(subtelnie wyrażając to skromnym uśmieszkiem spod wąsa).
Po przeobfitej (a jakże!) kolacji,
skauci otrzymali luz i czas na rekreację i integrację. Z obserwacji
przyrodniczych należy wywnioskować, iż starsi skauci integrują
się o wiele kulturalniej niż np. Tropiciele i Odkrywcy, aczkolwiek
czasami dały się zauważyć zaloty tzw. końskie… Relaks odbywał
się na sprzętach udostępnionych przez DWD (piłkarzyki, pingpongi,
bilardy, krzesła i takie coś do grania krążkiem po stole
pneumatycznym (?)) lub poprzez granie w przywiezione z domu gry
(wśród których najciekawsza była… „MuukAAAA!” –
ewidentnie nie planszowa…).
Ale jednak (na szczęście…) skauci
poszli spać o właściwej porze, światła przygasły, szepty i
śmiechy (przez sen?) się niosły lekko po budynku, a kadra
deliberowała nad planem na jutro. A jutro miało być wędrownicze –
jak przystało na obóz wędrowników!
I nadeszło (te jutro)! Chociaż
niezmiernie zaspane… Poranna toaleta, śniadanie, ogłoszenia,
pakowanie, ubieranie… – „O matko oni już ubrani, a nie
rozdaliśmy sprzętu i prowiantu!!!” Ale poradziliśmy – co
mieliśmy nie poradzić. Każdy skaut, każdy zastęp, wszyscy jak
jeden mąż, mieli butelki z wodą większe i mniejsze, rodzynki,
czekolady, konserwy, ryż, sosy, herbatę granulowaną, menażki,
kubki, sztućce, plandeki i… przeświadczenie, że wrócimy chyba
za tydzień…
Obóz się ustawił, obóz ruszył
przez Bardo, obóz się rozgrzał i zanim wszedł w górską dzicz,
skauci zaczęli ściągać z siebie nadwyżki ubrań, bo się
okazało, że zimy nadal nie ma kompletnie nigdzie. Na pierwszym
postoju po złapaniu lekkiej zadyszki (dla jednych zachęcającej, u
innych niezauważalnej…), nastąpił podział chętnych na tzw.
Trasę Hardcore i Trasę mniej Hardcore. O atrakcjach tej pierwszej
wymownie świadczyły buty dh komendanta ozdobione błotem po kostki
po wczorajszym rekonesansie. Obydwie grupy ruszyły, widoki
podziwiały, w błotku się taplały, raz w dół schodziły, raz w
górę się wspinały, polecając Bogu w zadyszanych oddechach cały
obóz i ten piękny dzień. A Pan Bóg czuwał i szykował
niespodzianki…
Po dwóch godzinach obydwie grupy (o
dziwo! – jednocześnie!!!) dotarły w pobliże leśniczówki Koła
Myśliwskiego „Cis” w okolicach Brzeźnicy, gdzie planowo
mieliśmy rozpalić ogniska i szykować sobie pyyyszne jedzonko, ale…
Po pierwsze: P-A-D-A-Ł-O… Po drugie: ilość miejsca na te ogniska
okazała się mniejsza, niż wynikało z wcześniejszych rozmów z
leśniczym… Po trzecie: gdzieś w tyle głowy komendantowi tłukła
się myśl, że ten tył głowy ucierpi od uderzenia chochlą, jeśli
obóz spóźni się na obiado-kolację w DWD – bo samo rozpalanie
ognisk, nie mówiąc o przygotowywaniu posiłków, musiałoby trwać
co najmniej… za długo…
Więc… Dla uratowania honoru
Wędrowników dwie grupki walczyły o rozpalenie dwóch ognisk na
mokro. A reszta skautów schowana przed deszczem (dzięki uprzejmości
myśliwych) na tarasie leśniczówki, rozpoczęła posiłek (!) Tak –
bo skaut jest zawsze gotowy! i byle przeciwnościami (w jedzeniu) się
nie przejmuje! I tak to, dzięki kilku termosom skauci napili się
gorącej herbaty, a dzięki własnej kreatywności zrobili sobie
posiłek z Konserwy Turystycznej na zimno! Nie byłoby to możliwe
bez Pana Głoda, który zagościł w skautowych brzuchach po
wyczerpującej wędrówce, a który potrafi zmienić każdy ochłap w
prawdziwą ucztę, więc na cześć tegoż Głoda: Hip, hip!...
Czyli: ogień – był, posiłek –
był, hardcore – był. Skoro wszystko odhaczone całość obozu
ruszyła z powrotem do Barda gnana myślą o obiedzie – wracaliśmy
trasą lżejszą, ale jak się okazało równie wspaniałą, trochę
mniej dziką i błotną, ale też z widokami.
Dwie druhny instruktorki nawet tak się
zapatrzyły na te widoki, że doszły nie wiadomo gdzie i musiały
wrócić na właściwą trajektorię, gdzie spotkały ostatnią
grupkę i zamykającego pochód komendanta.
I na szczęście kucharska chochla nie
trafiła niczyjej potylicy, a obiad smakował jakby bardziej niż
zwykle… Aczkolwiek, co ciekawe, niektórzy skauci mocno zasmakowali
w mielonce – żadna konserwa nie wróciła co tym dziwniejsze, że
hołubiona wyżej przeobfitość posiłków i deserów wyklucza głód
jako motyw…
Zasłużony sjestowy odpoczynek upłynął
skautom na sumiennym finiszowaniu twórczości muzycznej ;-) dzięki
czemu na apelu każdy zastęp w pełni profesjonalnie zaprezentował
nazwę, okrzyk, pieśń a nawet proporzec. Po kolacji zaś, był
wreszcie czas oddać Bogu chwałę, doświadczyć jego miłości,
obecności i działania Jego Ducha, który „wieje tam gdzie chce”
i dotyka serca każdego we właściwy konkretnie dla tej jednej osoby
sposób – w tym także poprzez modlitwę innych osób... (A od
strony instruktora dodam, że bycie omodlonym przez skautów, to
niesamowicie fajne uczucie :-D)
Po dniu pełnym zmęczenia i wrażeń
kolacja była jak wizyta w MacDyniu dla przedszkolaka, ale to nie
koniec. Aby dopełnić dzień strawą przygotowaną na ogniu, obóz
zebrał się wokół ogniska tuż przy DWD i… przypiekł pianki. A
później skauci mieli jeszcze okazję obejrzeć Chatę (!),
pointegrować się, a także przygotować broń (!) i stroje na dzień
następny…
…który nadszedł szybciej, niż
powinien.
Pobudka (niemrawa), śniadanie
(smakowite), szybki apel i wymarsz w kierunku Klasztoru Sióstr
Urszulanek na wspólne przeżywanie Biegu Patrolowego, w którym
starsi Wędrownicy mieli wystąpić jako obsługa i postacie –
„Służba!”. Pogoda wyskoczyła z wczorajszych deszczów na
słoneczną prostą i zapowiadała się rewelacyjnie, aczkolwiek
lekko przenikliwie…
Bieg Patrolowy to rodzynek w obozowym
cieście przeżywany emocjonalnie zarówno przez posługujących jak
i uczestników. Pomimo dokładnego planowania, nigdy nie wiadomo jak
się wszystko potoczy… Dziesięć „patroli” miało wyruszyć w
okoliczne góry, by poznać historię Króla Dawida. Wcześniej
wyruszyła na swoje stanowiska obsługa Biegu. Wszyscy zajęli
pozycje i wyczekiwali pojawienia się uczestników.
Streszczę tylko com widział i
doświadczył na moim stanowisku, gdzie miało dojść do walki
Dawida (i jego dzielnych towarzyszy) z Goliatem – wielkim
wojownikiem z drewnianych żerdzi i z wykrzywioną w grymasie twarzą.
Ja i moi filistyńscy towarzysze stojąc w ruinach zamku lżyliśmy i
znieważaliśmy każdy nadchodzący patrol, strasząc uczestników
naszym dzielnym gigantem – odpowiedź następowała natychmiast:
Goliat padał martwy pod gradem kamieni (w czoło też dostawał.
Między innymi - w czoło…), a my podkulaliśmy ogony i uciekaliśmy
w dół zbocza przed dzielną armią izraelską. Oczywiście kamienie
leciały także w nas, a skauci nie poprzestawali na zabiciu Goliata
i chcieli ruszać za nami w pogoń, przed czym dzielnie powstrzymywał
ich druh, który miał za zadnie wcześniej ich do Goliata
przyprowadzić. Po dziesięciu atakach Goliat był martwy na amen
(bardziej się nie da…), a my – Filistyni, ledwie żywi, złamani
porażką i przygnieceni depresją, rozłożyliśmy go na
poszczególne żerdzie i wróciliśmy do klasztoru oddając
„kończyny” Goliata do transplantacji na wieczorny stos
ogniskowy. Bieg się zakończył, wróciliśmy spiesznie do DWD. Po
kilkugodzinnym (kolejnym już) dotlenieniu, obiad wszedł w żołądek
„jak miodek w Puchatka”, a po sjeście przyszedł czas na
warsztaty rękodzielnicze zorganizowane przez druhny instruktorki.
Istotnym, nieodzownym elementem każdego
obozu jest ognisko obrzędowe, więc i w tym roku nie mogło go
zabraknąć. I tu znów komendant miał powód do dumy… Wędrownicy
ustawieni w dwurzędową kolumnę ruszyli po raz drugi tego dnia do
Bazy Młodszego Obozu. Pierwszy etap tej drogi, odbyty wśród
„śmichów-chichów” zmusił komendanta do krótkiego apelu
dyscyplinującego (eufemizm…) na jednej z ulic w centrum Barda. Po
krótkiej reprymendzie pięćdziesiątka skautów zamieniła się w
kolumnę „armii cieni”… Droga do Klasztoru Sióstr Urszulanek
prowadzi długimi nieoświetlonymi schodami wiodącymi pod górę, a
zaczynającymi się na przydworcowej ulicy. Skauci pokonali tę trasę
bezszelestnie i wśród komend wydanych szeptem ustawili się w
ciemnościach tuż przy ścianie klasztoru, czekając na zbierający
się wokół stosu ogniskowego Młodszy Obóz. Trzeba przyznać, że
trochę to zbieranie trwało… Ale „starszy obóz” pary z gęby
nie puścił do tego stopnia, że instruktorzy Młodszego Obozu
dzielili się później spostrzeżeniami, że nie zauważyli kiedy
przyszliśmy, i dopiero mijając stojącą w ciemnościach kolumnę
zauważali, że Wędrownicy już dotarli na miejsce… (To właśnie
przy tych spostrzeżeniach Komendant pękał z dumy…).
Ognisko Obrzędowe ma swój
niepowtarzalny klimat, którego nie da się przekazać. To wręcz
mistyczne przeżycie, którego nie doświadczy „nieSkaut” (chcesz
doświadczyć – domyśl się jak możesz w tym uczestniczyć… ;-)
dlatego… czytelnik nie znajdzie tu szczegółów, ale skaut, który
tam był – zwłaszcza pierwszy raz, zachowa to przeżycie w pamięci
i w sercu co najmniej do następnego obozu.
Uroczystość się zakończyła, ale
póki ogień nie wygasł skauci ścisnęli się bliżej niego i
wyśpiewali wszystkie znane kolędy i nie tylko kolędy. A że w
drodze powrotnej do DWD cisza już nie obowiązywała, po całym
Bardzie niósł się radosny śpiew, wieszczący między innymi że:
„Jezus jest Panem, Jezus jest Panem, Jezus Królem królów jest…”.
W kontynuacji euforycznego nastroju, ostatni wieczór upłynął w
radosnej atmosferze głównie przetańczonej Belgijką i wybieganej
Wyrywańcem.
Jeszcze tylko ostatnia noc, niemrawe (a
jakże!) wstawanie, wielkie śniadanie (plus drugie na drogę),
pakowanie (po którym i tak coś tam zostało – patrz ogłoszenia
na fejsbuku) i… ostatni apel, na którym między innymi ogłoszono,
w którym pokoju w caaałym wieeelkim budynku był porządek. No
dobrze – największy porządek ;-) – SZACUN THE BIG druhny!
Buty (pięknie upaprane w zaschniętym
już błocie) trafiły na nogi, plecaki na plecy i kolumna
Wędrowników wyruszyła na dworzec, a właściwie peron, gdzie
skauci powędrowali do swoich szczepów i ustawili się w szyku
bojowym do… abordażu.
Stacja w Bardzie ma to do siebie, że
leży na zakręcie, a tory są wyprofilowane tak, że pociąg stając
przy peronie przechyla się w jego stronę – jakimś cudem prawie
dwustuosobowy atak Skautów Króla nie przewrócił pociągu i
wszyscy skauci i instruktorzy znaleźli się szczęśliwie w środku,
gdzie… natychmiast w ruch poszły smartfony osamotnione przez kilka
dni. Ostatecznie pożegnaliśmy się wszyscy we Wrocławiu ruszając
w objęcia rodziców lub w dalszą drogę do „lokalizacji
macierzystych” i tak zakończył się lub właściwe zakończyły
dwa Obozy Zimowe SK – Bardo 2017.
Do zobaczenia na kolejnych.
dh Adam Januszewski
P.S. 1. …Wiem od rodziców starszych skautów, że część
integracyjna obozu trwa nadal w najlepsze dzięki wideokonferencjom i
portalom społecznościowym. No i jak tu twierdzić, że komórka nie
zbliża ludzi…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz